Jakiś czas temu, jeszcze zanim zacząłem prowadzić bloga, natknąłem się w Internecie na historię pewnej blogerki-pisarki. Dzisiaj już nie potrafię dotrzeć do tego bloga i jego autorki, ponieważ gdzieś przepadł w otchłani sieci. Dziewczyna pisała powieść i we fragmentach publikowała ją na swoim blogu, żeby dzielić się z czytelnikami i zbierać opinie odnośnie jej treści. Miała spore aspiracje pisarskie i lekkie pióro, więc myślała o opublikowaniu tej historii. Gdy książka była już na ukończeniu, dowiedziała się od swojej czytelniczki, że ktoś ukradł jej spisaną historię, dopisał coś od siebie i opublikował pod swoim nazwiskiem, jako własne dzieło.
Blogerka oczywiście zgłosiła się do wydawnictwa i udowodniła, że powieść została skradziona, jednak wydawnictwo zawarło już umowę ze złodziejką i przygotowało parę tysięcy egzemplarzy książki (która i tak się kiepsko sprzedała). Okazało się, ze złodziejką była czytelniczka bloga, również nastoletnia aspirująca pisarka. Okradziona blogerka postanowiła uruchomić machinę sprawiedliwości i złożyła zawiadomienie na Policji o popełnionym przestępstwie. Chciała ścigania popełnionego czynu i ukarania złodziejki.
Prawo chroni treści zamieszczane w Internecie |
Nie pamiętam już dokładnie efektu działań Policji, ale sprawa zakończyła się niekorzystnie dla pokrzywdzonej blogerki, ponieważ złodziejka była niepełnoletnia i skończyło się na pogrożeniu palcem. Czy, aby na pewno bohaterka tej historii zrobiła wszystko, żeby dochodzić sprawiedliwości? Co powinna była zrobić inaczej? Jak można bronić swoich treści publikowanych w Internecie? Postaram się udzielić paru istotnych informacji...
Przede wszystkim, musisz zdać sobie sprawę, że wszelkie publikowane w Internecie treści, np. takie jak opowiadania (nawet fragmenty), autorskie zdjęcia, rysunki i inne wytworzone przez Ciebie "dzieła" korzystają z ochrony prawa autorskiego, a konkretnie chronią je przepisy Ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Wrzucane przez Ciebie do Internetu treści nie różnią się pod względem ochrony prawnej od utworów Tolkiena, Szymborskiej, Polańskiego, czy... One Direction (taki zespół młodzieżowy).
Moim zdaniem, najważniejszą kwestią jest ochrona cywilnoprawna, która przyznaje autorowi utworu szereg uprawnień, zwłaszcza do decydowania o rozpowszechnianiu swoich prac oraz czerpaniu z tego korzyści majątkowych (czyli np. wynagrodzenia). Autorka skradzionej powieści powinna była (przynajmniej ja bym tak zrobił) pociągnąć złodziejkę do odpowiedzialności cywilnej, którą przewiduje art. 79 ww. ustawy. Wówczas, mogłaby żądać zaniechania rozpowszechniania wydrukowanej książki, a nawet naprawienia wyrządzonej szkody, czyli zapłaty określonej kwoty odszkodowania oraz publicznych przeprosin.
Odpowiedzialność karna przewidziana przez polskie prawo jest, powiedzmy sobie szczerze, drugoplanowa i ma zastosowanie do naprawdę skrajnych i gorszących przypadków. Poza tym, ważniejsze dla autora jest ochrona swojego dzieła przed niezamierzoną publikacją i w konsekwencji odzyskanie należnych mu pieniędzy za swoją twórczość, niż to, czy złodziej pójdzie do więzienia.
Tak na marginesie... historia podobna do tej z serialu Californication... jednak Hank Moody poniósł o wiele większe straty.
Przeczytaj również: